W Biuletynie „Zaolzie” znalazłem kolejny artykuł, w którym autorka opisuje historie związane z ropickim młynem.
TOLERANCJA
Jeden z sympatyków Zaolzia zwrócił nam uwagę, że 31
października było Święto Reformacji. Dla wielu zaolzian jest to
bardzo uroczysty dzień, gdyż w wyniku zawirowań historycznych żyje
na Zaolziu, podobnie jak na całym Śląsku Cieszyńskim, sporo
wyznawców luteranizmu.
Ta religia, choć
wywodzi się z niemieckich korzeni, przyjęła się na Ziemi
Cieszyńskiej wbrew pozorom dzięki polskości obrządku
kościelnego, polskiej pieśni religijnej i polskojęzycznej lekturze
Pisma Świętego. W przeciwieństwie do obowiązującej wówczas w
kościele katolickim łaciny, luteranizm na Śląsku Cieszyńskim był
na przełomie XIX i XX wieku nośnikiem zaangażowanej polskości.
Zdawali sobie z tego sprawę, co światlejsi, wyznawcy katolicyzmu i
przykłady szczerej przyjaźni oraz współdziałania przedstawicieli
obu Kościołów na niwie społecznej nie należały do rzadkości.
Wspomina
o tym w swoim „Pamiętniku starego nauczyciela” Jan Kubisz,
gorący wyznawca luteranizmu: „We Frysztacie zjawia się
socjalistyczny „Robotnik”, tudzież „Głos Ludu Śląskiego”,
który również pod sztandarem radykalizmu pragnie skupiać lud
śląski […] Jako przyczepka do „Głosu” wychodzi przez pewien
czas „Osa”. Jako pismo antyklerykalne uderzała „Osa” na
duchowieństwo […] Szczerych katolików, nie czyniących w polityce
kwestii ze spraw wyznaniowych, przezwała ewangelickimi katolikami, a
równocześnie szczerych ewangelików, ale w polityce chętnie
współpracujących, katolickimi ewangelikami. Chciała „Osa”
przez to ośmieszyć jednych i drugich, a właściwie hołd oddała
jednym i drugim za to, iż sprawę ojczystą umiłowali nade wszystko
i będąc szczerze przywiązani do religii i szanując
religijność własną i drugich, nie czynili z religii kości
niezgody w obozie narodowym.”
Pisaliśmy
w jednym z naszych numerów (PBI-Z nr 3/2005, www.zaolzie.org
) - na blogu tutaj - o prowokacji czeskiej służby bezpieczeństwa w ropickim młynie
(Ropica, zaolziańska miejscowość na obrzeżu Cieszyna) w wyniku
której wszyscy mieszkańcy, cała rodzina, mężczyźni i kobiety,
młodzi i starzy, a nawet jeden z pracowników, zostali aresztowani,
przy czym mężczyzn – wzorem zesłańców syberyjskich – skazano
na wieloletnie prace przymusowe w kopalniach uranu. Rzecz działa się
na początku lat pięćdziesiątych, lecz jej przyczyn szukać należy
w przedwojennym śląskocieszyńskim ekumenizmie.
Po
przemianach z przełomu lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych
ulicę „22 lipca” na cieszyńskim osiedlu ZOR przemianowano na
ulicę księdza Tomanka.
Szersze
kręgi naszych Czytelników mogą nie wiedzieć, kim ksiądz Rudolf
Tomanek był. Był bliskim współpracownikiem i kontynuatorem
działalności znanego na całym Śląsku Cieszyńskim obrońcy
polskości, redaktora, posła i senatora, katolickiego księdza
Józefa Londzina, synem ropickiego młynarza, bratem późniejszej
właścicielki tego młyna, dyplomowanej nauczycielki, która w wieku
ponad 70 lat została na skutek czeskiej prowokacji skazana na lata
więzienia.
Ropicki
młyn był solą w oku komunistycznych władz powojennej
Czechosłowacji nie tylko ze względów narodowych, ale i
religijnych. Nazywano go cieszyńskim Watykanem, choć nazwa ta nie
do końca była ścisła. Oprócz duchownych katolickich, takich jak
wymienieni już wyżej księża Londzin i Tomanek, miłymi gośćmi
podczas odbywających się tam spotkań bywali również duchowni
ewangeliccy, a między nimi senior Śląskiego Kościoła
Ewangelickiego, pastor zaolziańskiego kościoła Na Niwach, ksiądz
Józef Berger. O zażyłości tych szczerych wyznawców
chrześcijaństwa, bez względu na różnice doktrynalne, świadczy
fakt, że najmłodszego z synów siostry księdza Tomanka, Janka
Brannego – w związku z ropicką prowokacją – aresztowano w domu
księdza Józefa Bergera w Bratysławie.
Tak
się złożyło, że rodzinę księdza Bergera już nieco wcześniej
dosięgło ramię czechosłowackiej, komunistycznej
„sprawiedliwości”. „W ramach awansu służbowego” ksiądz
profesor został wraz z rodziną przesiedlony z Zaolzia do
Bratysławy. Kiedy Janek Branny – szczery i wierny wyznawca
katolicyzmu – zdał egzamin i został przyjęty na studia medyczne
w Bratysławie, stało się niejako oczywiste, że zamieszkał w
zaprzyjaźnionym domu tego czołowego przedstawiciela zaolziańskiego
ewangelicyzmu.
W
konsekwencji prowokacji i aresztowań w ropickim młynie bliżsi i
dalsi znajomi, sąsiedzi oraz dawni „przyjaciele”, wśród
których byli niestety i miejscowi Polacy, wyrzekli się rodziny
Brannych. Ofiary prowokacji wracające kolejno z więzienia
pozostawały w osamotnieniu. Bogu ducha winnych ludzi,
zrehabilitowanych wreszcie po ok. trzydziestu latach, traktowano jak
zadżumionych. To Janka bardzo bolało, choć jako głęboko myślący
katolik próbował wybaczyć wszystkim, którzy Go skrzywdzili, bądź
upokorzyli. Nie żywił nienawiści, lecz nie podejmował udawanej
przyjaźni.
Z
grona najbliższych tylko Bergerowie nie odwrócili się od ofiar
ropickiego zamachu. Mieszkający nadal w Bratysławie Roman Berger,
znany kompozytor i teoretyk muzyki, syn Księdza Seniora, jako dowód
głębokiego szacunku, jeszcze w czasach komuny poświęcił
przyjacielowi jeden ze swoich najlepszych utworów, cenione w świecie
muzyki Adagio dla Jana Brannego. Janek zdążył posłuchać tego
utworu zanim w latach osiemdziesiątych, po ciężkich cierpieniach,
dokonał życia na skutek napromieniowania w czasie ośmiu lat pracy
w kopalniach uranu.
Opisani
wyżej wyznawcy dwóch odłamów chrześcijaństwa – tradycyjnego i
reformowanego – darzyli się wzajemnie ogromnym szacunkiem nie
tylko jako przyjaciele, ale i jako wyznawcy tego samego Boga, w
Trójcy jedynego.
Kiedy
aranżowano prowokację w ropickim młynie, starszy z dwóch
pozostałych po wojnie przy życiu synów państwa Brannych mieszkał
już na Zachodzie. Tylko raz zdecydował się na odwiedzenie
rodzinnego domu w komunistycznej Czechosłowacji. Podczas
przekraczania granicy na Olzie w Cieszynie został poddany tak
gruntownej kontroli osobistej, że – będąc już księdzem i
wziętym lekarzem – musiał z siebie zdjąć cały przyodziewek. Od
tamtej pory nie odwiedził już zaolziańskiej Ziemi Ojczystej, choć
po wyjściu z więzienia żyła tam nadal jego matka, jedna z sióstr
i brat. Ten, po powrocie z więzienia, nie mogąc już kontynuować
rozpoczętych studiów, podjął pracę robotnika w hucie
trzynieckiej i za namową przyjaciół wstąpił w związek
małżeński. Choć jego wybranką była praktykująca ewangeliczka,
brat pana młodego udzielił im w Szwajcarii sakramentu ślubu,
wyrażając przy tej okazji ogromne zadowolenie z możliwości
połączenia tym sakramentem pary wiernych wyznawców dwóch tak
bliskich sobie religii. Żyli potem zgodnie. Chociaż Janka nękały
już pierwsze objawy strasznej choroby, samochodem podarowanym przez
brata, katolickiego księdza, zawoził żonę do jej ewangelickiego
kościoła, sam udając się do swej katolickiej, ropickiej parafii.
Szanowali wzajemnie swoje przekonania. Kiedy już Janek ciężko
zachorował na raka kości, żona opiekowała się nim do ostatnich
chwil życia w swoim domu rodzinnym w Wędryni, gdzie zamieszkali po
ślubie.
W
moim głębokim przekonaniu życie tych ludzi było wzorcowym
przykładem ekumenizmu stosowanego w życiu codziennym. Na Zaolziu, a
właściwie na całym Śląsku Cieszyńskim żyje wiele małżeństw
mieszanych. Ich życie nie jest wprawdzie tak spektakularne jak życie
ludzi zbliżonych do „zaolziańskiego Watykanu” w Ropicy, lecz
szanują się wzajemnie i pomimo różnic wyznaniowych kochają
szczerze Boga i Ojczyznę.
Jestem
przekonana, że intencją Ojca Świętego Jana Pawła II, kiedy
podczas jednej ze swoich pielgrzymek do Kraju, odprawiał nabożeństwo
ekumeniczne w kościele ewangelickim w Warszawie, było podkreślenie
tego, co nas zbliża, a nie wyszukiwanie różnic dzielących
katolików i protestantów. Wszak protestantyzm zrodził się jako
wyraz buntu przeciwko błędom popełnianym przez hierarchów
kościelnych w czasach średniowiecza, dziś potępianych również
przez przedstawicieli kościoła katolickiego.
Szkoda,
że nie do końca rozumieją to i akceptują zarówno wojujący
katolicy, jak i niektórzy wrogo nastawieni przedstawiciele
protestantyzmu. Szkoda też, że luteranizm – nie tylko na Zaolziu
– odszedł od swych narodowych korzeni, bo cóż może być
bliższego, niż modlitwa w języku ojców i matek? Chciałoby się
powtórzyć za poetą słowa pieśni: „Mateczko kochana nad
wszystko na świecie, żyłem z Tobą szczęśliw, jako małe dziecię
[…] bo Tyś mię uczyła modlić się do Boga. Jak Ci się
odwdzięczyć, o Matko ma droga?”.
http://www.zaolzie.org/zaolzie2010/201011/PBI201011.htm#artykul3
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz