Kilka lat temu (po „głośnym” spotkaniu z historykami w Międzyrzeczu), podczas rozmów rodzinnych o genealogii padła propozycja, abym podczas kwerendy w zasobach IPN spróbował wyjaśnić sprawę śmierci Stanisława Hessa. Podjąłem takie próby. Niestety nie znalazłem żadnych pewnych informacji o tym wydarzeniu. Być może dlatego, że w latach transformacji ustrojowej oficerowie SB wiele dokumentów „przenieśli do chmury”. Taki los spotkał jedną z teczek Antoniego Hessa, zniszczoną 27.6.1988 r. i dokumenty „Lisa Władysława + 2” – zniszczone; brak daty.
Akta Henryka Flamego „Bartka” (łącznie 4 tomy) nie pozwalają jednoznacznie wyjaśnić badanej sprawy. Więcej jest domysłów i poszlak niż konkretnych faktów. Bardziej prawdopodobne wydają się opowiadania, że stryj Antoni znał sprawcę, czego (jeśli to prawda) nie wyjawił do śmierci.
Przy okazji kwerendy dotarłem do kilku dokumentów dotyczących inwigilacji i prześladowań naszej rodziny. Najważniejsze fakty i wydarzenia opiszę w kolejnych postach.
Lektura akt i dokumentów IPN, oprócz wiedzy o faktach z przeszłości, prowadzi do dość pesymistycznych wniosków i spostrzeżeń.
Aparat bezpieczeństwa w początkach PRL nie przebierał w środkach walki z domniemanymi wrogami Polski. W okresie tuż po wyzwoleniu kolejnych ziem komuniści angażowali do służby dawnych towarzyszy, niejednokrotnie osoby z kryminalną przeszłością, często uwikłane w pospolite przestępstwa i rozboje, z wyrokami wydanymi w II Rzeczypospolitej. Lektura protokołów zatrzymań i przesłuchań uwidacznia w sposób jednoznaczny, że śledczy mieli wielkie braki w posługiwaniu się językiem polskim. Zdaję sobie sprawę, że w tym okresie ukończone klika klas szkoły powszechnej nie było czymś rzadkim. Ale powierzanie takim ludziom funkcji i stanowisk, na których decydowali o życiu i śmierci podsądnych woła o pomstę do nieba. Mojej oceny nie zmienia dodatkowe wykształcenie „prawnicze” śledczych, którzy po kilku tygodniach lub miesiącach kursów, a właściwie komunistycznej indoktrynacji, uzyskiwali uprawnienia równe przedwojennym absolwentom prawa po odbytej kilkuletniej aplikacji.
Szeregi swoich konfidentów służby zasilały dawnymi współpracownikami Gestapo, co było bardzo łatwe i proste do zrealizowania na terenach, gdzie UB przejęło kartoteki tej formacji. Werbunek odbywał się na zasadzie: „Mamy waszą teczkę z gestapo. Albo od teraz pracujecie dla nas, albo sąd wojskowy i czapa.”
Zjawisko było na tyle powszechne, że pozwoliło umieścić wielu szpiegów w strukturach AK, WiN i innych. Dzięki tym denuncjatorom było możliwe rozpracowanie inwigilowanych struktur i systematyczna ich likwidacja poprzez fizyczną eksterminację przywódców, aresztowania osób stojących niżej w hierarchii organizacji oraz objęcie obserwacją i inwigilacją pozostałych członków.
Kolejna obserwacja dotyczy okresu działań bezpieki w następnych latach, ale jeszcze w okresie stalinowskim. Nowym źródłem pozyskiwania współpracowników była trzecia grupa wymieniona w akapicie powyżej. Rozmowy werbunkowe prowadzone były wg sprawdzonego schematu: „Mamy waszą teczkę; należeliście do bandy i nie ujawniliście się. Albo od teraz współpracujecie z nami, albo sąd i więzienie, utrata pracy, mieszkania.” Dla tych ludzi każda decyzja była tragedią. Sytuacja poprawiła się trochę po śmierci Stalina. Zdarzały się przypadki, że osoba złamana na pierwszym kilkunastogodzinnym przesłuchaniu podpisywała zobowiązanie, ale po pewnym czasie, po ochłonięciu, wycofywała się ze zgody na współpracę. Często służby nie realizowały swojej groźby, aby nie ujawniać opinii publicznej swoich metod działania. Poza tym posiadanie „haka” na kogoś zawsze może być w przeszłości wykorzystane do kolejnego szantażu. Po ujawnieniu „haka” takiej możliwości już nie ma.
W kolejnym okresie sięgającym lat 70. i 80. ub. wieku poszerza się się inna grupa konfidentów. Są to osoby, które same zgłaszały się do współpracy w zamian za „frukty i bakszysze”. Nowo zwerbowani donosili na kolegów z pracy, sąsiadów i znajomych. Informowali swoich mocodawców o nastrojach, o tym, kto słucha Radia Wolna Europa, co mówi, kogo krytykuje. W zamian dostawali gratyfikację finansową, która z reguły nie przekraczała 10-20% ówczesnej pensji. Często zadowalali się prezentami w postaci paczki słodyczy, kawy, owoców egzotycznych, skierowaniem na wczasy z pominięciem kolejki. Byli też tzw. pożyteczni idioci, którzy działali z pobudek ideowych i nie pobierali za współpracę żadnych gratyfikacji, gdyż starczała im świadomość, że swoją działalnością przyczyniają się do umacniania władzy ludowej i przybliżają upragniony moment tryumfu socjalizmu nad zgniłym Zachodem. Spora liczba osób zapisywała się do służb pomocniczych typu ORMO.
Mamy świadomość, że po transformacji ustrojowej służby, które przetrwały i przewerbowały się, nadal działają wg sprawdzonych schematów i prowadzą swoich agentów ulokowanych we władzach do czwartej włącznie oraz w strukturach państwowych. Lojalność agentów utrzymują starą metodą: „Mamy wasze teczki z UB/SB. Albo dla nas pracujecie, albo teczka ląduje na biurku w zaprzyjaźnionej redakcji. I wtedy koniec z apanażami, stypendiami i wyjazdami zagranicznymi, brylowaniem w mediach.”
Świadomość istnienia tych tajnych struktur, mechanizmów i zasad działania pozwala nam wyjaśnić wiele niewytłumaczalnych działań, których codziennie jesteśmy świadkami.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz