czwartek, 11 maja 2017

Antoni Hess - prześladowania przez komunistów

  Mój pradziadek, Andrzej Hess,  właściciel kilkudzisięciohektarowego gospodarstwa w Międzyrzeczu, przekazał je jednemu z synów, Antoniemu. Nowemu właścicielowi powodziło się raz lepiej, raz gorzej. Na pewno ciężko było w czasie II wojny światowej, kiedy to Antoni został aresztowany i osadzony w KL Auschwitz. Nie przypuszczał, że prześladowany będzie także w Polsce po zakończeniu wojny.
     Narzucone Polsce komunistyczne władze dążyły z całą bezwzględnością do osiągnięcia zbrodniczych celów komunizmu. Jednym z założeń tej chorej ideologii było wyeliminowanie dużych, prywatnych gospodarstw rolnych, a wraz z nimi ich właścicieli, kułaków.
     W ramach tych działań szykany dotknęły także Antoniego Hessa. Apogeum osiągnęły w roku 1953, kiedy to UB w wyniku prowokacji i na podstawie wydumanych, irracjonalnych zarzutów uwięziło Antoniego i doprowadziło do procesu sądowego.
     Wydarzenia te tak wspomina Alexandra Port.
    "Ojciec musiał często uprawiać rośliny, które nie nadawały się na ciężką glebę n.p. len, rumianek, pomidory, itp.
    Pamiętam, że zborze kupował na tak zwanym „Zachodzie“ (czyli Ziemiach Odzyskanych), gdyż nie potrafił na sowim obszarze tyle wyprodukować. Miał stawy i zaliczało się to jako ziemia uprawna. Komuniści chcieli go koniecznie zniszczyć, ale się im to nie udawało. Nareszcie znalazła się okazja. Ojciec kupił nie pamiętam nazwiska, prawdopodobnie od Władysława Kocurka, taki worek, nie wiem jak się to nazywa -  służyło to wyścielenia wozu przy zbiorze plonów. Worek ten skradł pan Kocurek w Pegerze w Górnym Międzyrzeczu. Pod takim oficjalnym zarzutem zaaresztowano ojca, i myśmy temu wierzyli, nie przypuszczając takiego chamstwa którego dowiedziałam się z wiadomości mi obecnie przelanych.
    Ojca zaraz aresztowano i wsadzono do wiezienia w Bielsku. W domu nastąpił chaos, gdyż służba ociekła -  bali się że ich również aresztują. Umiałam doić krowy, wstawałam wcześnie rano, pomagałam wydoić krowy i potem leciałam do Mazańcowic na autobus, który jechał do Bielska.
    Nadeszła pora żniw, trzeba było wykosić duży łan pszenicy a pomocników nie było. Mój mąż, Jerzy Pluciński, pojechał na rowerze do Komorowic i tam zorganizował kombajn, który przyjechał w niedziele i skosił wszystko. Teściowa, Maria Plucińska, przyjechała również do pomocy przywożąc ze sobą Maryśkę, która została u nas długie lata, właściwie aż do śmierci.
    UB chciało koniecznie Ojca zniszczyć. Mojemu mężowi, Jerzemu, radzili, aby się z Międzyrzecza wyprowadził, gdyż może zostać również zaaresztowany. Nie wysłuchał tych podłych rad, lecz pomagał organizując wiele prac związanych z gospodarstwem.
    Wreszcie po trzech miesiącach doszło do rozprawy sądowej, która obyła się w Bielsku. Pamiętam, że mogliśmy zaangażować adwokata sądowego. Z przerażeniem stwierdziliśmy, że ten sam adwokat będzie bronił pana Kocurka i również naszego Ojca. Nie wiem kto nam poradził, żeby szybko wziąć z Katowic znanego i dobrego adwokata. Adwokat był rzeczywiste dobry i udowodnił niewinność Ojca.
    Chcę zaznaczyć, że w ciągu tych trzech miesięcy nie było nam dane odwiedzić ojca, trzymano go jak wielkiego zbrodniarza.
    UB miało nadzieje, że się w wiezieniu psychicznie załamie, gdyż go stale przysłuchiwano, i ciągle mu coś zarzucano. Mówił że to było bardzo bolesne.
    Na szczęście palny UB spełzły na niczym."

     W kolejnych postach przedstawię tę historię na podstawie dokumentów, które przetrwały do naszych czasów.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz