wtorek, 16 lutego 2021

Anna Hess z d. Macher (1902-1945)

We wspomnieniach córki, Aleksandry
 
 
    Moja matka Anna Hess z d. Macher urodziła się 10.2.1902 roku w Mazańcowicach. Jej ojciec nazywał się Franciszek Macher, a matka Maria z domu Niemczyk.
Antoni i Anna Hess
Antoni i Anna Hess
   Mieszkali w bardzo małym drewnianym domku w Mazańcowicach. Ojciec był bez pracy, założył sklepik, ale niestety ludność tamtejsza była tak samo uboga jak on. Przychodziły do sklepu na zakupy kobity bez pieniędzy z tak zwaną prośbą "Borg". Słowo to pochodzi z niemieckiego "borgen" co oznacza pożyczyć. Franciszek Macher, jak słyszałam z opowiadań, był bardzo dobry, wiedział że ludzie nie kłamią a w domu bieda, wiec sprzedawał na borg, czyli jak będą mieli pieniądze to zapłacą. Niestety, pieniędzy tych nigdy nie zobaczył, gdyż bieda była wielka. Zbankrutował. Prawdopodobnie to spowodowało, że dostał zawal serca i umarł zostawiając trzy młode dziewczynki. Mój dziadek pochodził podobno z Wiednia, nie wiem o nim bliższych szczegółów, gdyż moja matka o nim nigdy nie opowiadała. Myślę, że była mała, gdy zmarł. Chodziła do szkoły – myślę, że skończyła tylko dwie klasy. Gdy podrosła, a w domu było więcej dzieci z drugiego małżeństwa babci, musiała dom opuścić.
    W Międzyrzeczu był w owym czasie proboszczem ksiądz Budny. Do probostwa należało pole, które nazywano, jak pamiętam, farne i obejście gospodarcze. Gospodarstwo prowadziła siostra księdza Budnego. Nazywano ją po prostu Budna. Budna była krewną Babci i potrzebowała pomoc do prac przy bydle i w polu, więc przyjęła Maryczkę, bo była najstarsza, i moją Matkę. Pobyt u ciotki Budnej nie był łatwy, raczej bardzo trudny, związany z nieustanną pracą i szykanami. Budna uważała że musi je wychować.
    Nie wiem kiedy moja matka poślubiła wdowca Antoniego Hessa, rolnika z Międzyrzecza, brak mi danych. Myślę, że była bardzo młoda. Ojciec musiał się żenić, gdyż w domu z pierwszego małżeństwa czekali na dobrą mamę dwa małe chłopaki. Poza tem musiała zająć się kuchnią. gotować posiłki dla wielu osób, jeździć dwa razy w tygodniu do miasta na rynek aby sprzedać płody gospodarcze. Jednym słowem musiała cały dom prowadzić. Z pewnością było to dla młodej osoby za ciężkie, tym bardziej, że ojciec kochał nadal pierwszą żonę. Pamiętam parę razy przy pracy w polu mama mówiła mi „nie wychodź nigdy za mąż za wdowca”. Dodatkowo dokuczali jej chłopcy, gdyż wiedzieli doskonale, pouczani dodatkowo przez swoją babcię, że to nie jest ich matka.
    W roku 1927 urodziła się Franciszka, a w 1929 moja siostra Anna i ja. Pięcioro dzieci wychowywać nie było łatwem zadaniem. Mama nigdy nie skarżyła się przed ojcem na chłopaków, chociaż nie tylko jej, ale nam, małym dzieciom, dokuczali i nieraz krzywdę robili.
    Moja matka miała wrodzoną inteligencję, tak słyszałam często o niej mówiła rodzina ojca. Myślę, że skończyła tylko dwie klasy szkoły powszechnej, umiała dobrze czytać i liczyć, Z ojcem nigdy się nie kłóciła tak samo ze służbą. Była wyjątkowo zrównoważona cierpliwa i spokojna. Po czasie ojciec ją bardzo pokochał.
    Nadeszła wojna, przetrwała ją w ciągłym strachu i obawie o ojca i o nas, dzieci. W Międzyrzeczu wysiedlono paru gospodarzy i wywieziono ich na tzw. roboty do Niemiec. Ojca i Tomaszczyka uwięziono w łagrze w Oświęcimiu. Obawa o ich życie była tym bardziej duża, gdyż brat ojca Józef Hess został tam zgładzony. Moja matka żyła w ciągłym strachu i bardzo dużo się modliła. Brat ojca, Jan Hess, za pomocą znajomego (nie wiem kto to był) załatwił, że uwolniono ojca, który wrócił po trzech czy czterech miesiącach do domu.
    W styczniu 1945 roku wycofały się po krótkiej walce wojska niemieckie i nadeszły wojska rosyjskie. Matka zachowała spokój widząc jak żołnierze niszczyli wszystko zabierali świnie, kury, kaczki, krowy i konie kradnąc wszystko co się dało. Mieszkaliśmy dłuższy czas w piwnicy i spali na ziemniakach. Przed matką mieli żołnierze dziwny respekt, powiem obroniła mnie i moją siostrę przed zgwałceniem. Zjawiła się w ostatniej chwili i wystarczyło, że krzyknęła na żołnierza, wtedy nas puścili. Dziś myślę ile strachu i obawy musiała o nas co dziennie przeżyć.
    W domu był bardzo duży piec do pieczenia chleba. Zobaczył to oficer rosyjski, przywiózł worek mąki i zmusił moją matkę do upieczenia chleba. Przy tej pracy wybuchł granat, który prawdopodobnie zostawili przez niedbalstwo żołnierze niemieccy w popielniku. Oni spali w pobliżu pieca, nie umieli mówić po niemiecku - byli to tak zwani własowcy.
    Wybuch zranił bardzo moją matkę, straciła przytomność. Położyliśmy ją na ławce, po chwili odzyskała przytomność, gdyż polewaliśmy jej twarz zimną wodą. Nie krzyczała z bólu, nie jęczała, zabrali ją i owego oficera (który bardzo krzyczał bo też został zraniony, ale myślę nie tak bardzo jak moja matka) karetką do szpitala wojskowego, który znajdował się w kościele ewangelickim.
    Wieczorem siostra Franciszka i brat Bronisław odwiedzili ją w szpitalu. Była przytomna i jak zawsze spokojna, nie płakała, wiedziała, że wkrótce umrze, co mnie zawsze bardzo wzrusza podziękowała, mówiąc, że byłyśmy dobrymi dziećmi. Musieli po krótkim czasie opuścić szpital.
    Ojciec chciał ją również odwiedzić, ale siostra Anna i ja rzuciłyśmy się na niego, błagając go, że ma zostać z nami, bałyśmy się, że nas żołnierze zgwałcą. Żałuję zawsze, że przez nasze postępowanie nie pozwoliliśmy się ojcu pożegnać z żoną a naszą dobrą i dzielną matką.
    Anna zmarła w nocy 19.02.1945 roku.  Pochowana została na cmentarzu w Międzyrzeczu.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz