niedziela, 23 kwietnia 2017

Tolerancja religijna w ropickim młynie

     W Biuletynie „Zaolzie” znalazłem kolejny artykuł, w którym autorka opisuje historie związane z ropickim młynem.

TOLERANCJA
        Jeden z sympatyków Zaolzia zwrócił nam uwagę, że 31 października było Święto Reformacji. Dla wielu zaolzian jest to bardzo uroczysty dzień, gdyż w wyniku zawirowań historycznych żyje na Zaolziu, podobnie jak na całym Śląsku Cieszyńskim, sporo wyznawców luteranizmu.
Ta religia, choć wywodzi się z niemieckich korzeni, przyjęła się na Ziemi Cieszyńskiej wbrew pozorom dzięki polskości obrządku kościelnego, polskiej pieśni religijnej i polskojęzycznej lekturze Pisma Świętego. W przeciwieństwie do obowiązującej wówczas w kościele katolickim łaciny, luteranizm na Śląsku Cieszyńskim był na przełomie XIX i XX wieku nośnikiem zaangażowanej polskości. Zdawali sobie z tego sprawę, co światlejsi, wyznawcy katolicyzmu i przykłady szczerej przyjaźni oraz współdziałania przedstawicieli obu Kościołów na niwie społecznej nie należały do rzadkości.
Wspomina o tym w swoim „Pamiętniku starego nauczyciela” Jan Kubisz, gorący wyznawca luteranizmu: „We Frysztacie zjawia się socjalistyczny „Robotnik”, tudzież „Głos Ludu Śląskiego”, który również pod sztandarem radykalizmu pragnie skupiać lud śląski […] Jako przyczepka do „Głosu” wychodzi przez pewien czas „Osa”. Jako pismo antyklerykalne uderzała „Osa” na duchowieństwo […] Szczerych katolików, nie czyniących w polityce kwestii ze spraw wyznaniowych, przezwała ewangelickimi katolikami, a równocześnie szczerych ewangelików, ale w polityce chętnie współpracujących, katolickimi ewangelikami. Chciała „Osa” przez to ośmieszyć jednych i drugich, a właściwie hołd oddała jednym i drugim za to, iż sprawę ojczystą umiłowali nade wszystko i będąc szczerze przywiązani do religii i szanując religijność własną i drugich, nie czynili z religii kości niezgody w obozie narodowym.
Pisaliśmy w jednym z naszych numerów (PBI-Z nr 3/2005, www.zaolzie.org ) - na blogu tutaj -  o prowokacji czeskiej służby bezpieczeństwa w ropickim młynie (Ropica, zaolziańska miejscowość na obrzeżu Cieszyna) w wyniku której wszyscy mieszkańcy, cała rodzina, mężczyźni i kobiety, młodzi i starzy, a nawet jeden z pracowników, zostali aresztowani, przy czym mężczyzn – wzorem zesłańców syberyjskich – skazano na wieloletnie prace przymusowe w kopalniach uranu. Rzecz działa się na początku lat pięćdziesiątych, lecz jej przyczyn szukać należy w przedwojennym śląskocieszyńskim ekumenizmie.
Po przemianach z przełomu lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych ulicę „22 lipca” na cieszyńskim osiedlu ZOR przemianowano na ulicę księdza Tomanka.
Szersze kręgi naszych Czytelników mogą nie wiedzieć, kim ksiądz Rudolf Tomanek był. Był bliskim współpracownikiem i kontynuatorem działalności znanego na całym Śląsku Cieszyńskim obrońcy polskości, redaktora, posła i senatora, katolickiego księdza Józefa Londzina, synem ropickiego młynarza, bratem późniejszej właścicielki tego młyna, dyplomowanej nauczycielki, która w wieku ponad 70 lat została na skutek czeskiej prowokacji skazana na lata więzienia.
Ropicki młyn był solą w oku komunistycznych władz powojennej Czechosłowacji nie tylko ze względów narodowych, ale i religijnych. Nazywano go cieszyńskim Watykanem, choć nazwa ta nie do końca była ścisła. Oprócz duchownych katolickich, takich jak wymienieni już wyżej księża Londzin i Tomanek, miłymi gośćmi podczas odbywających się tam spotkań bywali również duchowni ewangeliccy, a między nimi senior Śląskiego Kościoła Ewangelickiego, pastor zaolziańskiego kościoła Na Niwach, ksiądz Józef Berger. O zażyłości tych szczerych wyznawców chrześcijaństwa, bez względu na różnice doktrynalne, świadczy fakt, że najmłodszego z synów siostry księdza Tomanka, Janka Brannego – w związku z ropicką prowokacją – aresztowano w domu księdza Józefa Bergera w Bratysławie.
Tak się złożyło, że rodzinę księdza Bergera już nieco wcześniej dosięgło ramię czechosłowackiej, komunistycznej „sprawiedliwości”. „W ramach awansu służbowego” ksiądz profesor został wraz z rodziną przesiedlony z Zaolzia do Bratysławy. Kiedy Janek Branny – szczery i wierny wyznawca katolicyzmu – zdał egzamin i został przyjęty na studia medyczne w Bratysławie, stało się niejako oczywiste, że zamieszkał w zaprzyjaźnionym domu tego czołowego przedstawiciela zaolziańskiego ewangelicyzmu.
W konsekwencji prowokacji i aresztowań w ropickim młynie bliżsi i dalsi znajomi, sąsiedzi oraz dawni „przyjaciele”, wśród których byli niestety i miejscowi Polacy, wyrzekli się rodziny Brannych. Ofiary prowokacji wracające kolejno z więzienia pozostawały w osamotnieniu. Bogu ducha winnych ludzi, zrehabilitowanych wreszcie po ok. trzydziestu latach, traktowano jak zadżumionych. To Janka bardzo bolało, choć jako głęboko myślący katolik próbował wybaczyć wszystkim, którzy Go skrzywdzili, bądź upokorzyli. Nie żywił nienawiści, lecz nie podejmował udawanej przyjaźni.
Z grona najbliższych tylko Bergerowie nie odwrócili się od ofiar ropickiego zamachu. Mieszkający nadal w Bratysławie Roman Berger, znany kompozytor i teoretyk muzyki, syn Księdza Seniora, jako dowód głębokiego szacunku, jeszcze w czasach komuny poświęcił przyjacielowi jeden ze swoich najlepszych utworów, cenione w świecie muzyki Adagio dla Jana Brannego. Janek zdążył posłuchać tego utworu zanim w latach osiemdziesiątych, po ciężkich cierpieniach, dokonał życia na skutek napromieniowania w czasie ośmiu lat pracy w kopalniach uranu.
Opisani wyżej wyznawcy dwóch odłamów chrześcijaństwa – tradycyjnego i reformowanego – darzyli się wzajemnie ogromnym szacunkiem nie tylko jako przyjaciele, ale i jako wyznawcy tego samego Boga, w Trójcy jedynego.
Kiedy aranżowano prowokację w ropickim młynie, starszy z dwóch pozostałych po wojnie przy życiu synów państwa Brannych mieszkał już na Zachodzie. Tylko raz zdecydował się na odwiedzenie rodzinnego domu w komunistycznej Czechosłowacji. Podczas przekraczania granicy na Olzie w Cieszynie został poddany tak gruntownej kontroli osobistej, że – będąc już księdzem i wziętym lekarzem – musiał z siebie zdjąć cały przyodziewek. Od tamtej pory nie odwiedził już zaolziańskiej Ziemi Ojczystej, choć po wyjściu z więzienia żyła tam nadal jego matka, jedna z sióstr i brat. Ten, po powrocie z więzienia, nie mogąc już kontynuować rozpoczętych studiów, podjął pracę robotnika w hucie trzynieckiej i za namową przyjaciół wstąpił w związek małżeński. Choć jego wybranką była praktykująca ewangeliczka, brat pana młodego udzielił im w Szwajcarii sakramentu ślubu, wyrażając przy tej okazji ogromne zadowolenie z możliwości połączenia tym sakramentem pary wiernych wyznawców dwóch tak bliskich sobie religii. Żyli potem zgodnie. Chociaż Janka nękały już pierwsze objawy strasznej choroby, samochodem podarowanym przez brata, katolickiego księdza, zawoził żonę do jej ewangelickiego kościoła, sam udając się do swej katolickiej, ropickiej parafii. Szanowali wzajemnie swoje przekonania. Kiedy już Janek ciężko zachorował na raka kości, żona opiekowała się nim do ostatnich chwil życia w swoim domu rodzinnym w Wędryni, gdzie zamieszkali po ślubie.
W moim głębokim przekonaniu życie tych ludzi było wzorcowym przykładem ekumenizmu stosowanego w życiu codziennym. Na Zaolziu, a właściwie na całym Śląsku Cieszyńskim żyje wiele małżeństw mieszanych. Ich życie nie jest wprawdzie tak spektakularne jak życie ludzi zbliżonych do „zaolziańskiego Watykanu” w Ropicy, lecz szanują się wzajemnie i pomimo różnic wyznaniowych kochają szczerze Boga i Ojczyznę.
Jestem przekonana, że intencją Ojca Świętego Jana Pawła II, kiedy podczas jednej ze swoich pielgrzymek do Kraju, odprawiał nabożeństwo ekumeniczne w kościele ewangelickim w Warszawie, było podkreślenie tego, co nas zbliża, a nie wyszukiwanie różnic dzielących katolików i protestantów. Wszak protestantyzm zrodził się jako wyraz buntu przeciwko błędom popełnianym przez hierarchów kościelnych w czasach średniowiecza, dziś potępianych również przez przedstawicieli kościoła katolickiego.
Szkoda, że nie do końca rozumieją to i akceptują zarówno wojujący katolicy, jak i niektórzy wrogo nastawieni przedstawiciele protestantyzmu. Szkoda też, że luteranizm – nie tylko na Zaolziu – odszedł od swych narodowych korzeni, bo cóż może być bliższego, niż modlitwa w języku ojców i matek? Chciałoby się powtórzyć za poetą słowa pieśni: „Mateczko kochana nad wszystko na świecie, żyłem z Tobą szczęśliw, jako małe dziecię […] bo Tyś mię uczyła modlić się do Boga. Jak Ci się odwdzięczyć, o Matko ma droga?”.

    Tekst za: „Zaolzie” Polski Biuletyn Informacyjny, numer 11/2010 (83) z 23 listopada 2010
http://www.zaolzie.org/zaolzie2010/201011/PBI201011.htm#artykul3




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz