poniedziałek, 17 lipca 2017

Adagio dla Jana Brannego - artykuł

    Dzisiaj drugi z obiecanych artykułów z czasopisma Zwrot nr 5/92. Czasopismo ma oficjalną stronę: www.zwrot.cz .

Adagio dla Jana Brannego

    Gimnazjum polskie w Czeskim Cieszynie w roku szkolnym 49/50 wypuściło z klasy IV/VIII, gdzie wychowawcą był Józef Folwarczny, 25 absolwentów. Przygotowało ich do życia i oni sami pełni nadziei wkroczyli w świat dorosłych. Wyrośli z nich lekarze, inżynierowie, dyrektor szkoły itp., ale także ...
    Pierwsze w spisie klasowym figurowało nazwisko Jana Brannego z Ropicy, urodzonego 16 maja 1929 roku. Zdał egzamin i rozpoczął studia medyczne w Bratysławie, był uzdolnionym studentem, już na drugim roku, kiedy zdarzyła się opisana w poprzednim numerze „Zwrotu“ tragedia w ropickim młynie. . .

    O ile prowokacja w młynie miała miejsce w nocy z 3 na 4 marca 1952 roku, to po Jana Brannego, studenta fakultetu medycznego w Bratysławie, bezpieka przyszła dopiero 23 marca. Przyszli po niego do akademika i zabrali. Wszystkie jego rzeczy i podręczniki zostały i przepadły. Sądzony był w drugim procesie w marcu 1953 r. i otrzymał wyrok skazujący go na 8 lat. Lata 1953-55 spędził w jachymowskim obozie Mariańskie, a następnych pięć lat w obozie Równość, pracując niewolniczo w kopalniach rudy uranowej Ewa i Równość.
    Warunki w tych obozach były straszne. Najgorsze były lata 1953-55. W barakach zimą palono tylko dwie godziny, rano budzili się cali w szronie tylko pod jedną kołdrą. Jedno święto Bożego Narodzenia spędził Jan Branny w izolatce bez ubrania, o chlebie i wodzie, za to tylko, że współwięźniowi dał wełniane skarpetki. Odruchów miłosierdzia widocznie bano się tam bardzo. W kopalni Ewa musieli harować od rana do wieczora - na zmiany pracowali tylko dozorcy. Warunki w kopalni były prymitywne, pracowali bez wszelkiego zabezpieczenia. Jedzenia otrzymywali niewiele, znęcano się nad nimi w pracy i obozie.
    Wspomniany już tutaj przeze mnie Wiłem Hejl w swej oskarżycielskiej pracy stwierdza: „Najwięcej obozów było zbudowanych w rejonach kopalń uranowych w północno-zachodnich Czechach w okolicy Jachymowa i Górnego Sławkowa oraz w rejonie Przybramia. Źródło z końca 1951 roku podaje, że rudę wydobywano w trzydziestu kopalniach. Centralna administracja znajdowała się w Wikmanowie koło Ostrowa nad Ohrzą.“
    Wspomniane źródło wylicza oprócz centralnego obozu w Wikmanowie następujące lagry: „Równość I, Równość II, Mariańskie - kopalnia Adam, Mariańskie - kopalnia Ewa ... Braterstwo, Zgoda, Barbara ... W kopalniach uranowych wówczas pracowało dwadzieścia pięć do trzydziestu tysięcy więźniów . . . “
    Z tej samej publikacji dowiadujemy się, że w obozie Równość na 36 metrach kwadratowych powierzchni baraku spało 36 więźniów (piętrowe prycze) itd., itp.
    Po 96 miesiącach niezasłużonej niewoli, obozowego piekła, ciężkiej i niebezpiecznej pracy Jan Branny został zwolniony 27 marca 1960 roku. Jak stwierdza jego siostra Maria Brzuska, przez cały ten czas nie pisywał do domu listów, bo po polsku mu nie było wolno - chciał zachować przynajmniej tyle wolności w tej niewoli.
    Naturalnie o dokończeniu podjętych dawniej studiów nie było mowy. Trzykrotnie
zgłaszał się na medycynę, dwukrotnie na filologię, ale mu nie zezwolono. Tamta etykietka „wroga ludu“ jeszcze funkcjonowała w umysłach towarzyszy-decydentów.
    Podjął więc pracę w Hucie Trzynieckiej jako ślusarz w wydziale utrzymania ruchu w stalowniach. Pracował sumiennie, z pokorą, nigdy nie skarżąc się na zmarnowane życie, na cierpienie, jakie przeszedł, na niesprawiedliwość socjalistyczną, na ludzkie zło.
    W roku 1968 przyszła rehabilitacja, ale czy to cokolwiek zmieniło? Stosunkowo późno się ożenił, bo dopiero w roku 1975, z Anną z domu Rusz z Wędryni, pracującą wówczas w Wojewódzkim Urzędzie Statystycznym, Oddziale Terenowym w Cieszynie. Ona to później, kiedy zachorował w roku 1984 (rak kości spowodowany długotrwałą pracą w kopalniach uranowych), opiekowała się nim troskliwie. Jan Branny zmarł 19 listopada 1988 roku w wieku niespełna sześćdziesięciu lat.
    Jakże nieporadne jest słowo. Ta zwięzła biografia człowieka, jednego z wielu, którzy zasługują na wspomnienie i pamięć, a który, gdyby żył, nie zgodziłby się na to. Zabierając się do tej
relacji, żałowałem, że osobiście nie poznałem żywego człowieka, że nie mogłem z nim bezpośrednio przeprowadzić wywiadu. Jednak po rozmowach z jego najbliższymi, przyjaciółmi i znajomymi doszedłem do przekonania, że niewiele więcej bym się dowiedział.
    A oto Jan Branny z relacji innych - żony, siostry, przyjaciół. Przyjaciół zresztą nielicznych, bo tych prawdziwych poznaje się w biedzie. Nie wyliczę tu jednak wszystkich tych odważnych, którzy nie obawiali się przyjaźnić z człowiekiem politycznie zadżumionym - wspomnę tylko o tych, z którymi osobiście rozmawiałem.
    Ze swych przeżyć obozowych nie zwierzał się nawet żonie, mówiąc jej zawsze: „Lepiej, że nie wiesz.“ Jej zdaniem nie żywił nienawiści do nikogo z tych, którzy go gnębili, krzywdzili. Pomagała mu w tym wszystkim wiara. Czasami powtarzał: „Cieszę się, że cierpiałem, była to tylko część cierpienia, jakie znosił za nas Chrystus.“
    Był cichy, cierpliwy, zrównoważony, inteligentny, oczytany i życiowo mądry. Czy to właśnie niesprawiedliwość i cierpienie uczą takiej mądrości?
    Inż. Erwin Kaim wspomina go z respektem i szacunkiem. Długo przyjaźnił się z Janem Brannym również Paweł Niemczyk z Kanady. Pracując w hucie, spotykali się prawie codziennie. O tamtych czasach obozowych też niewiele ze sobą rozmawiali. Obecnie zaś wspomina o nim ze łzami w oczach. Jego zdaniem, Janek, bo tak go nazywa, jest symbolem, nie umie nawet określić czego. Chyba człowieka z prawdziwego zdarzenia. Tyle przeżył, przecierpiał, później także podczas choroby, i nikt nie słyszał, żeby się kiedy żalił, skarżył. Jako chrześcijanin potrafił wybaczyć nawet swym oprawcom obozowym. Był dla wszystkich życzliwy, stale pełen witalności, dopóki choroba nie zrujnowała jego organizmu. Jego najbliżsi i przyjaciele byli z nim do końca, jeżdżąc za nim do szpitala w Porębie (ostrawskiej).
    Słowa wszystkich moich rozmówców były pełne podziwu dla osobowości Jana Brannego, zachwytu nad jego indywidualnością. Nie mam powodu im nie wierzyć. Jednak najlepiej wyraził to artysta, jego najwierniejszy przyjaciel jeszcze z lat gimnazjalnych, który odwiedzał Jana Brannego często w miarę swych możliwości, a później do szpitala wpadał na dwie godziny aż z Bratysławy! - a mianowicie kompozytor Roman Berger. On to w roku 1987 skomponował „Adagio dla Jana Brannego na skrzypce i fortepian“. Ten wybitny współczesny kompozytor słowacki, wywodzący się z naszego środowiska, wykładowca, teoretyk i filozof sztuki, muzyki, tak oto rozważa na temat powstania tego utworu: „Przekonany jestem, że dominantą współczesności nie jest właśnie taki „postęp“ (technologiczny), ale niesamowite wręcz natężenie cierpienia ludzkiego. Z punktu widzenia „nieklasycznie" rozumianej kultury 0 postępie mówić można tam, gdzie działanie zmierza do redukcji cierpienia. Jedną z dostępnych dróg w tym kierunku jest medytacja sensu stricto. Ona też stanowi w mym rozumieniu nieodzowny fundament kultury.
    Adagio - otwierające naszkicowany cykl tego rodzaju kompozycji - nie jest utworem „festiwalowym“, ale próbą „muzycznej medytacji“. Napisane zostało z myślą o przyjacielu którego tragiczne koleje losu są dla mnie synonimem współczesności. A więc nie kontekst „wielkiego świata“, ale kontekst ciszy pokoju chorego, kontekst samotności, pokory i wiary“.
    To właśnie jest symptomatyczne -  oto artystę, ewangelika, łączą więzy głębokiej przyjaźni z człowiekiem, z którym życie obeszło się po macoszemu, z katolikiem, głęboko wierzącym. Ostatecznie łączyła ich wspólna idea chrześcijaństwa i życie medytacyjne nad ludzkim cierpieniem.
    Zwróciłem się listownie do pana Romana Bergera, wiedząc, że znał chyba najlepiej Jana Brannego, żeby mi coś o nim napisał. Artysta, wiecznie zaharowany, przywiązując wielką wagę temu tematowi, przesłał mi dwa listy, z których przytoczę obszerne fragmenty, bo swoimi słowami nie oddałbym ich treści. Tego, co sugeruje tu kompozytor, może dokonać tylko on sam, zresztą sporo już w tej sprawie zrobił.
    „Wydaje m i się, że ważne jest - primo -  przypomnienie – udokumentowanie losu człowieka; z akcentem na realiach społeczno-historycznych. Ale to nie wyczerpuje „tematu“; może nawet nie jest to aspekt pierwszoplanowy.
    Więc - secundo - ważne jest (byłoby) podkreślenie osobowości, nakreślenie sylwetki duchowej śp. Jana Brannego. I to nie tylko dlatego, że Jego losy potoczyły się tak, jak się potoczyły, tzn., że potoczyłyby się inaczej, gdyby ta osobowość inne miała charakterystyki, że bez nich los tragiczny byłby niezrozumiały. Podkreślić tu pragnę w pierwszym rzędzie, iż w mym wyobrażeniu sylwetka Jana Brannego predestynowana jest niejako do tego, by pełnić w społeczeństwie funkcję wzorca. Mamy tu do czynienia z przypadkiem niepowszedniej, wyjątkowej siły ducha. Mamy do czynienia z niepowszednią dojrzałością. Mamy do czynienia ze zdolnością do bezgranicznej wierności sobie - wyznawanym ideałom, wartościom. Podkreślić tu trzeba wielką wiarę, autentyczną zdolność do przyjmowania najbardziej drastycznych ciosów z pokorą. Podkreślić trzeba ogromne, żywe przywiązanie do tradycji - narodowych, lokalnych, etnicznych, rodzinnych. Przypomnieć trzeba spontaniczny szacunek do człowieka, nie mówiąc już o ludziach, których kwalifikował jako zasłużonych w sprawach kultury duchowej naszego kraju - Zaolzia, Śląska, Polski.
    Jan Branny był człowiekiem - jedynym chyba spomiędzy tych, z którymi zetknąłem się w życiu - do którego miałem absolutne zaufanie .. .
    Był też człowiekiem o niesamowitej zdolności krytycznego spojrzenia – w pierwszym rzędzie na samego siebie, do samooceny, dystansu - ironicznego nieraz - do własnej osoby.
    I na tym tle - to najważniejsze może: nie było w Nim goryczy, żalu, nie mówiąc o nienawiści, złości czy chęci odwetu. Wydaje m i się, że On właśnie rzeczywiście rozumiał człowieka nie tylko ze wszystkim i jego słabościami i ułomnościami, ale też (jakże częstym i niestety) skłonnościami do niszczenia czy wręcz zbrodni.
    Od Jana Brannego zacząłem się uczyć, że faszyzm - to nie sprawa „Niemców“ a komunizm - „Rosjan“, że patriotyzm Polaka z Zaolzia nie musi i nie śmie być połączony z nastawieniem antyczeskim czy wręcz nacjonalistycznym. Lat spędzonych w izolacji od „normalnego“ życia, lat, w których niemało było sytuacji krańcowych, kiedy życie „wisiało na włosku“, nie traktował jako czasu zmarnowanego; w łagrze jachymowskim poznał Człowieka - była to legenda-mit: „Děda Pejše“ - lekarz z powołania, człowiek - jak wynikało z relacji (obsesyjnych niemal) śp. Janka - o wielkim sercu i wielkiej autentycznej mądrości i kulturze. To był – powiedzielibyśmy dziś - Jego „guru“. Dzięki niemu obóz stal się dla Jana Brannego szkolą życia, więcej, jakimś wręcz uniwersytetem życia; nie tego na miarę dni powszednich, ale tego skierowanego ku sprawom Ducha, ku Ideałom, Pryncypiom, Wierze, Miłości. Miłości czynnej, związanej ze wspomnianą już pokorą i ofiarnością“.
25. 9. 1991
    „Lata spędzone w więzieniu i w lagrze jachymowskim przyniosły Zgasłemu wiele czasu spędzonego w samotności. Wzmocniło to, moim zdaniem, Jego zdolności i potrzebę do obsesyjnej wręcz analizy faktów i refleksji. O ile wyżej podkreślić chciałem, że Jan Branny był człowiekiem wielkiej, głębokiej wiary, to tu pragnę dodać, że był równocześnie człowiekiem niepowszedniej kultury myśli. Myśli przenikliwej, drążącej każdy problem w głąb; myśli syntetycznej, zdolnej dostrzec powiązania, wzajemne oddziaływanie i relacje skryte przed wzrokiem większości z nas . . .
    Rówieśnik (o rok starszy) - stal się dla mnie po śmierci mego śp. Ojca jakimś Jego „dalszym ciągiem “ bez tych komplikacji, wynikających via facti z więzów rodzinnych i różnic generacyjnych. Przy rozwiązywaniu poważnych problemów życiowych, przy podejmowaniu zasadniczych decyzji - był jedynym, do którego zwracałem się z pytaniami, wątpliwościami etc.
    Wiem dobrze, że to, co powyżej powiedziałem - to abstrakcje. Jest jednakowoż, pod nimi niejako, doświadczenie (bardzo konkretne), któremu chciałem dać wyraz: oto dane mi było spotkać Człowieka. Człowieka, którego świadomość przekroczyła granice ograniczenia „świadomości powszedniej“, człowieka mądrego - w głębokim tego słowa znaczeniu, człowieka dobrego, szlachetnego – dojrzałego. Nakreślenie Jego sylwetki - o ile można bardziej konkretniej! - byłoby czynem niezwykle ważnym. Zwłaszcza w obliczu aktualnych tendencji, (niemalże ogólnych) do niwelizacji, do profanacji - desakralizacji świata, do dezindywidualizacji, do nijakości. Byłoby czynem ważnym uświadomienie społeczeństwu, że system społeczny oparty na materialistycznej ideologii niszczył takich właśnie ludzi. Byłoby ważnym wobec nowego zagrożenia. “
10. 10. 1991
    Po tych stwierdzeniach nie mam już nic do powiedzenia. Problem zostaje otwarty. Oto materia! na powieść lub obszerny reportaż, ale kto się tego podejmie?

KAZIMIERZ JAWORSKI

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz